Możliwe, że zmęczenie bierze się z postanowień,
z myśli przeciągłych i przepisywanych list.
W mroźne noce śpimy jak zabici.
Wszystko będzie dobrze. Urządziłam godziny ciszy,
by zbliżyć się do siebie. Patrzę palcami.
Przez oswojone ołówki, warstwy grafitu.
Wypluwam skórki.
Pomiędzy gałęziami a rozświetlonym obliczem,
przed które nikt nie wychodzi,
nie podsłuchuje, jak śpiewam po hiszpańsku
z końca ziemi, jeszcze ciepłej. Przykładałam dłonie.
Do tamtego smutku. Powracającego we śnie.
Przeczekiwałam w oświetlonej dolinie wśród leniwej trawy.
Upłynęło kilka lat. Ziarna pękają jak pękały, pomiędzy światami świt
dzieli książki w lekkiej drzemce. Wyrodziły się z kwiatów, z ziemi oblanej
błotem. Nie wiedzieliśmy, kto krążył po kątach, przechwycił listy,
zapisywał popołudnia, zachody, uruchamiał mechanizmy, kręcił koła.
Gdyby tak wyjść z czasu i wszystko zrobić naraz, w jednej chwili.